Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka przypadkiem nie uciekła, zwiększyła dozór nad nią.
I to właśnie pomogło Woni Wiosennej do postawienia na swojem.
Przydzielona jej dozorczyni była kobietą chciwą, zaś Woń Wiosny miała pieniądze i nie chciała niczego więcej, jak tylko, aby zawiadomiono jej towarzyszki, że ona jest w domu rodziców i pragnęłaby raz, jeden jedyny raz z niemi porozmawiać.
W tem przecie nie mogło być nic złego, a gdy Woń Wiosenna na matkę przysięgła swej dozorczyni, że nie ma zamiaru uciekać, ułożono rzecz tak, iż pewnej nocy młoda kobieta wymknęła się z domu i udała się nad brzeg Linu, gdzie pod starem drzewem czekały na nią dziewczęta. Były wszystkie — dziewięć — jak je widziała ostatni raz dawno już temu pewnego chmurnego wieczora jesiennego, gdy na chwilę tylko wybiegła z domu, aby pożegnać siostry przed nastaniem zimowego zamknięcia.
Teraz była wiosna, wezbrane wody Linu szumiały groźnie, napęczniałe straszną, niszczącą mocą, a dziewczęta patrzyły w te wody z trwogą, jak myszki przez węża zahipnotyzowane. I choć noc była ciemna, a na zie-