Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gnęła na własne życie. Mimo dozoru udało się jej połknąć duży, gruby pierścień złoty, co jednak poważniejszych następstw za sobą nie pociągnęło. Nareszcie dziewczyna, złamana walką, przycichła. Otoczeniu jej zdawało się, że upokorzona godzi się z losem.
Woń Wiosenna była w owym czasie bardzo ładna. Smukła i delikatna, choć nie wątła, miała czarujący urok jasnej, czystej dziewczęcości. Jej drobna twarzyczka z lekkiemi rumieńczykami miała owal prawie europejski, długie, czarne włosy rozdzielone były na środku głowy, a czarne oczy lśniły wesoło. Nawet łzy i ciężkie przejścia ostatnich czasów tych rumieńców ani blasku oczu zgasić nie zdołały.
Lecz, choć złamana, Woń Wiosenna bynajmniej nie myślała się poddać. Pamiętała ona dobrze o przysiędze, nie zwątpiła o swych siostrach i przemyśliwała tylko o tem, jakby je o swem nieszczęściu zawiadomić, jakby razem z niemi spełnić przysięgę. Zamknięta jak w więzieniu, prócz wrogiej teraz dla siebie rodziny nikogo nie widywała, z nikim się nie porozumiewała.
A wkońcu przyszło to, co swego czasu pierwsza przewidziała i przepowiedziała.