Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Księżyc świecił bardzo pięknie, tak iż cała rzeka była jasna, a niski przeciwległy brzeg tonął w światłości. Dziewczęta siedziały cichutko, coś sobie półgłosem opowiadając.
— A cóż poczniecie, jeśli którą z was zmuszą do wyjścia zamąż? — zapytała naraz Woń Wiosenna. — Przyjdą wielcy, silni ludzie, wsadzą dziewczynę w lektykę weselną, poniosą — cóż poradzicie?
— Można skoczyć do studni — wtrąciła któraś dziewczynka.
Inne milczały.
— Tak, chyba tylko to — przyznała po namyśle Woń Wiosenna.
— Można krzyczeć, tupać nogami, drapać, gniewać się, ciągle mówić... Mężczyźni nie lubią żon gadatliwych... uciekają przed niemi...
— Wszystko można... Tylko, żebyśmy wiedziały, że się będziemy broniły ze wszystkich sił, przysięgnijmy sobie, że gdyby którą z nas gwałtem wyjść zamąż zmuszono, wszystkie razem z nią wiernie umrzemy. Skoczymy do Linu.
Ponieważ pomysł był niemądry, przyjęty został jednogłośnie.