Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja wogóle nigdy żołnierzy nie widziałem — odpowiedział Fu Wang.
— To nie widziałeś ludzi — z uśmiechem rzekł wędrowiec. — Mocne bandaże do kolan, siwe mundury, broń, nad którą nie trudziliśmy się sami, lecz doskonała. O świcie jasne błyski i ognie baterji, wikt zawsze znakomity, wojna, żyć, nie umierać, zbytek, każdy człowiek do wszystkiego ma prawo i tylko to głupstwo — kawałek stali, czasami czerwonej. No, więc co? Walczę ja, walczysz ty. Na końcu mego bagnetu jest moje życie, ha!
Wędrowiec roześmiał się tak głośno, że wrony z pola się zerwały i uciekły.
— Poco mi to wszystko opowiadasz? — zapytał Fu Wang.
— Poto aby taki człowiek jak ty nie włóczył się po błotnistych drogach zapadłej prowincji, ale siedząc na koniu, prowadził setki ludzi tam, gdzie trzeszczą karabiny.
— A poco? Jakaż korzyść z tego, że brat morduje brata?
— Taka, że słabszy i głupszy brat dowie się o tem, że jest słabszy i głupszy, a prócz tego któraby armja zwyciężyła, południowa