Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiadał. Takimi wracali ze wsi i z miejsc kąpielowych i tak zaczęli się nastrajać we Lwowie. Ze strachu agitowali za wojną.
Trudno, żeby było inaczej, zważywszy zwłaszcza fakt, iż społeczeństwo na te wypadki nie było przygotowane. Rozumie się, że rządowi austrjackiemu zależało na tem, aby społeczeństwo to myślało jak najmniej samoistnie. Wszelkie apelowanie do trzeźwości, nawoływania, których zresztą nie brakło, neutralizowała popierana usilnie przez rząd i hałaśliwa propaganda powstańcza, skutkiem czego przeciętny obywatel Galicji, od którego przecie nie można wymagać jakiejś genjalnej przenikliwości dyplomatycznej, nie wiedział, co myśleć. Jedni mówili mu, że propaganda powstańcza jest tylko „kawałem wyborczym“, podstępną sztuczką, która Galicję ma zmienić w Albanję, drudzy dowodzili, iż ci rzekomo „trzeźwi“ są płatnymi ajentami rządu rosyjskiego. W każdym razie nie ulegało wątpliwości, iż tak zwani liberałowie idą z rządem austrjackim, podczas gdy „trzeźwi“ mają jakieś zastrzeżenia, czyli, z punktu widzenia austrjackiego, stoją na stanowisku negatywnem. Oczywiście, łatwiej było pójść z rządem, zwłaszcza że i katechizm austrjacko-polski był już wypracowany. W ten sposób Lwowianin, stanąwszy na stanowisku austrjackiem, biernie i bezbronnie płynął z falą, nie stawiając najmniejszego oporu.
Zmieniliśmy się tedy w Austrjaków polskiej narodowości.
Zaś rząd nie zaniedbał okazji i natychmiast zaatakował, ścisnął duszę polską ze wszystkich stron, nadużywając jej coraz bezwstydniej i śmielej, coraz gwałtowniej i bezwzględniej, nie zważając ani na tradycje ani na narodowe świętości.
Można powiedzieć, że ogół znieczulał w tym histerycznym ataku. To, co się działo, ogrom wypadków, ich niezwykłość i te straszne rzeczy, jakich się spodziewano, to wszystko runęło na duszę polską z takim impetem, iż pozbawiło ją zupełnie przytomności. Ludzie nie zdradzali się z tem wprawdzie — dobrze wychowani, kulturalni i umiejący się maskować ludzie — ale z ich sposobu mówienia i postępowania przebijał niepohamowany, bezdenny i bezbrzeżny strach, który sprawiał, iż odchodzili od zmysłów. Wspominałem już, iż ludzie w Galicji nie chcieli myśleć o wojnie. Kiedy ona wreszcie przyszła, nie mogli o niej myśleć, ponieważ nie umieli sobie jej wyobrazić. Było to dla nich coś nieopisanego i niewypowiedzianego, jakieś tortury i przerażające cierpienia, zupełna zagłada, koniec świata, przechodzący wszystko swą okropnością, którą ledwo przeczuwanemi lecz ponuremi barwami malowały sobie podniecone