Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To jest wszędzie! — wtrącił proboszcz. — Żeby pan widział na przykład, jak się Amerykanie zachowują, zwłaszcza ci, którzy coś o kościele narodowym zasłyszeli!
— No, nie powiedziałbym! — odrzekł z pewnem wahaniem Zagórski.
Zaś proboszcz potrząsnął przecząco głową.
— Nie! Nie! Nie zgadzam się z panem! — mówił. Przecież i ja często wyjeżdżam!
— Dla księdza krótki pobyt w mieście jest poprostu rozrywką, ale ja jestem stałym, rodowitym mieszkańcem wielkich miast. Księdza życie miejskie bawi swą powierzchowną barwnością i ruchliwością, ja znam je do głębi. Dawniej nie miałem wyboru, musiałem trzymać się miast, bo cóżbym robił na wsi.
— I dziś też nie masz na wsi nic do roboty! — przerwała mu żona — Mieszkasz tu tylko dlatego, że cię do tego zmuszają okoliczności.
— Po części tak, ale cóż to ma do rzeczy? Odbiegamy od tematu. Sprawa ma się tak: Mimo, iż posiadam technikę życia wielkomiejskiego, byłem w mieście stale niesłychanie zdenerwowany i podrażniony. Już jadąc o świcie podkarpacką koleją z Tarnowa do Promnika, doznałem na sam widok pól, gór i lasów pewnej ulgi. Czekając na stacji na konie, uspokoiłem się i ochłonąłem zupełnie. Miałem wrażenie, jakbym się wyrwał z piekła lub jakiejś wielkiej bitwy...
— Oczywiście, życie w mieście denerwuje...
— A właśnie nie powinno denerwować, bo im większe miasto, tem dokładniej zautomatyzowane jest życie. Człowiek żyjący mechanicznie, porusza-