Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyć, ale czasem nawet wstyd! Równocześnie — kultura upada. Kulturalnie nic się u nas nie dzieje. Młode pokolenie nie chce na to wydawać, płacić, kupować. Ci nowi ludzie kupują akcje, spekulują, chcą być bogaci.
— Bardzo słusznie! — wtrącił Zagórski. — Dość już dziadowania.
— Proszę pana, pieniądze zrobić, to nie sztuka, to każdy gulon potrafi! — zaprotestował ksiądz. — Wystarczy schować na jakiś czas dwadzieścia metrów pszenicy.
— Ma ksiądz dziekan słuszność! — przyznał Zagórski. — Ale dlaczego ksiądz zrezygnował z udziału w komitecie reorganizacyjnym? Dlaczego zrezygnował Pudłowicz?
— No, co do Pudłowicza, to można powiedzieć poprostu, że to jest niewywieziony leń.
— Widzi ksiądz dziekan! A ile jest takich wygodnych, samolubnych leniów, sterczących jak kołki wśród społeczesńtwa — i to w chwili, kiedy ono się reorganizuje? Myśli ksiądz dziekan, że ci nowi, ci młodzi tego nie czują, nie widzą? Że im te kołki nie przeszkadzają? W każdym z nas podejrzewają taki kołek, takiego lenia.
Tu Zagórski przerwał i poczęstował dziekana papierosem. Poczem mówił dalej:
— A teraz zobaczmy, jak to właściwie wygląda: Ksiądz dziekan powiada: Dajcie mi spokój, z wami pracować nie mogę, i tak mam swojej roboty dość. Rozmaici przedwojenni Pudłowicze — mogą być doskonałymi pedagogami — ale pragną mieć także spokój, usuwając się od życia, od ludzi, co więcej, nawet od ludu. Taki Bruczkiewicz w swej Zdoni jest