Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ność, pewna już siebie i przyszłości, bo została narzeczoną młodego kapitana piechoty. Panna Elza, drobna, smętna, chodziła do jaru, gdzie siadała na zwalonym pniu i zapatrzona w wodę, długo dumała. Postrojone jaskrawo Żydóweczki w krótkich spódniczkach, jedwabnych pończoszkach i lakierkach przechadzały się długim, pstrym szeregiem, trzymając się pod ręce. Salcia, biegając po wodę, pokazywała figlarnie swe białe ramiona i łydki, a wieczorami grała na mandolinie pod oknami Duwcia, opłukanego z krwi cielęcej, wystrojonego i wyglancowanego, pani Maślakowa uszyła sobie granatowy szlafroczek z purpurowemi wyłogami i tak czarowała z poza balasków swego ogródka, słowem, wszystko zaczęło nabierać nowych kolorów.
Dzieci znalazły sobie wyborną zabawę. Zwyczajem gulonów, lubiących dużo wymagać, lecz nie lubiących dużo płacić, Przypiórski najął do służby matołka-niemowę. Niemowa, żałosny pokurcz, wymawiał jeden tylko dźwięk, mianowicie „da“. To dzieci podchwyciły i teraz, jak tylko matołek pokaże się na ulicy, wszystkie dzieci zaczynają za nim wołać: Da, da, da, da, da, da, da, da, da, da! Bawi je to. To da, da, da, da rozlega się w ulicy cały dzień na różne głosy, jakby to krzyczało stado kawek.
Chłopcy od Wurmera mają własną zabawę; puszczają w powietrze gołębie z podciętemi skrzydłami. Ptaki, nie mogąc się długo w powietrzu utrzymać, siadają na dachu, a wówczas Lejbuś śmiga do nich kamieniami; ogromnie go cieszy, że może rzucać „do żywego“.
Zagórski nie mógł usiedzieć w domu. Ale nie wychodził za miasto, w pole. Miał przecie na każdym