Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej mąż, stawał się w jej oczach postacią nadzwyczajną, niby z baśni. Był najpiękniejszym chłopcem na świecie, a codzień innym. Był wysoki, wielki, mocny, wspaniałomyślny, mądry. Myślał tylko o niej. Dążył ku niej wciąż przez nieznane kraje, przez morza. Przynosił jej ze świata wszystko, czego jej świat odmawiał, był jedynem źródłem szczęścia.
— Dość mi już Warszawy! — rzekła jednego dnia do Rysia. — Wracam do domu.
— Cóż tam będziesz robiła?
— Otworzę kurs krawiecki.
— A ja?
— Cóż wielkiego? Przyjedziesz na Wielkanoc na wakacje...
— A tobie nie będzie smutno samej?
— Samej? — zdziwiła się...
Przecież ona nie jest już sama. I nigdy nie była sama. Ma swego pilota. Kto wie, może on nawet kiedy przyleci po nią i weźmie ją ze sobą... Dokąd? Ach, dokąd?
Elza wróciła do białego miasteczka i otworzyła szkołę szycia i kroju. Pracuje, chodzi na przechadzkę z panną Wandą i z Rigiem.
Zaś Ryś nie może zrozumieć, dlaczego Elza wyjechała, a teraz pisuje do niego takie poetyczne, roztęsknione listy...

∗                         ∗

Minęła Wielkanoc z urzędowem przyjęciem u dziekana, z tymi samymi gośćmi, mowami, potrawami i napojami, minęło przedwiośnie. W miarę,