Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się mieszkać w małych, prowincjonalnych mieścinach i jak oni mogą się obejść bez tego wszystkiego, co wielkie miasto daje bez najmniejszego trudu, jako rzecz codzienną i zwykłą. Przeklęła, znienawidziła białe miasteczko, które — zdawało się jej — przez siwą dzikość i brak kultury, okradło młodość jej z wszelkiego wdzięku, użycia, roskoszy. Jak łatwo, jak spokojnie żyje się w wielkiem mieście, na każdym kroku dbającem o wygodę swego mieszkańca. Tu nie trzeba polować na mięso u Duwcia, nie trzeba karmić się wciąż cielęciną, zapychać ciężkim, żytnim chlebem, jeść to, co się zdarzy — tu można wybierać w potrawach, w życiu.
Nie śpiesząc się, panna Elza używała jednego po drugiem. Naprzód — ubrała się modnie, solidnie. Potem spróbowała wszystkich możliwych ciastek i słodyczy, zaczęła chodzić do teatrów i kinemotografów — zrazu ze swą przyjaciółką i Rysiem, potem już z samym tylko Rysiem. Nikt jej w wielkiem mieście nie znał, więc była śmiała i nikim i niczem się nie krępowała. Dla niej było to wielkie miasto, nie ona dla miasta. Bywała z Rysiem w kawiarniach, chodziła z nim razem na kolacje do lepszych restauracyj i w krótkim czasie zżyła się z miastem zupełnie.
Wreszcie przyszło to nieuniknione: stała się kochanką Rysia. Powiedzieli sobie, że trudno im czekać, aż Elza rozwód dostanie, że będą z sobą żyli, jak mąż i żona. Co to kogo może obchodzić? A co sobie miasteczko o tem pomyśli, na tem chyba mało zależy. Więc — żyli, jak mąż z żoną, z tą tylko różnicą, że nie mieszkali razem; nie składało się. Ale nie było w tem żadnego podstępu, najmniej-