Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sana zieleń buchnęła płomieniem z drewna i pnia a blask jej był tak silny, że wszystko zdawało się być zielone.
I to była pierwsza wiosenna iluminacja zwycięstwa.

∗                         ∗

A więc, licząc z dniem dzisiejszym, mamy przed sobą czterdzieści dni pogody! — odezwał się Zagórski do żony.
— Jakże to?
— A tak. Tak mówi meteorologja ludowa. Jeśli dziesiątego marca, to jest, w dniu Czterdziestu Męczenników, pada deszcz, następuje czterdzieści dni słotnych. Jeśli jest pięknie, jak dziś — snuje się przecudny różaniec zwycięskiej chwały męczeńskiej, czterdzieści błękitem uśmiechniętych strof przedwiośnia i młodej wiosny. Taką perspektywę nazwę piękną w całem znaczeniu słowa. Jesteśmy już pod opieką potęg jasnych; hufiec triumfatorów eskortuje słońce.
Trzebaby o ogrodzie pomyśleć.
Ludzie ośmielili się trochę; opuszczają swe izby.
Chłodno jeszcze, ale już jasno i słonecznie. Dzieci wyroiły się na podwórza i piszczą, krzyczą, goniąc dokoła domów, psy szczekają wciąż, koguty pieją rozgłośnie, fagoty gęsi rozbrzmiewają pod oknami, słychać uparte, monotonne gdakanie kur. Już też rozlegają się i głosy ludzkie, to rozkazujące, to przekorne, już i gościniec zaczyna drgać i brzęczeć swym zwykłym trylem wozowym. Choć właściwie nie czas