Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co właściwie już było, mieszają się z cieniami tego, co może będzie: w ten sposób wszystko staje się cieniem. Tylko, oczywiście, nie żółty, zrośnięty w kłębek Guzik, śpiący koło pieca na miękim zielonym fotelu.
W jednym pokoju bawią się dzieci.
— Co wy, dziewuśny, robicie?
— Bawimy się w szorowanie — odpowiada Basia.
— Bawimy się w szujowanie! — powtarza za nią Elżunia.
Myją podłogę. Zakasały sukienki. Z pudełka, niby-to z wiadra, wylewają wodę, szorują podłogę staremi gazetami. Są bardzo zajęte i zapracowane.
Zagórski wchodzi ostrożnie do kuchni.
Co za smakowite aromaty!
— Daleko jeszcze do obiadu?
— Za godzinkę będzie! — odpowiada pani Zagórska, miotając się między garnkami.
— A co będzie na obiad?
Pani Zagórska odpowiada niechętnie.
Rzecz dziwna! Zagórski lubi zaglądać do kuchni, pani Zagórska uważa ją za kamerę tortur.
Na ten temat toczą się w kuchni nieraz ożywione rozmowy. Garnki na blasze syczą, pogwizdują. Guzik wygrzewa się przy piecu, kotek drzemie, zaś Zagórski siedzi na niskim stołeczku dziecinnym i peroruje: czasem o gotowaniu, o potrawach, czasem o innych rzeczach.
— Nie lubisz gotować! — mówi. — Niby dlaczego? To bardzo miłe zajęcie, nadzwyczaj miłe. Przyrządzać smaczne, dobre potrawy, stosownie do pory roku, dnia, usposobienia i smaku osób, które