Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjęć stary nie wydawał, jednakże podczas świąt gości przyjmował i częstował nie gorzej od innych; nie brakowało ani wędlin, ani tortów, ani wódki, ani papierosów — i widać było, że częstował szczerze, nie żałując, naprawdę gościnnie.
Żył bardzo pracowicie. Od wczesnego rana dreptał po domu, wszędzie był, o wszystkiem musiał wiedzieć; podczas robót w polu, opalony, bez kapelusza, pieszo obiegał swe szerokie grunta, dozorując robotników, pracy, i na jego poważnej, ogorzałej twarzy widać było słoneczną radość rolnika i przejęcie się gospodarza, który cały zawierzył się ziemi i teraz niespokojnie patrzy w jej uśmiechniętą lecz nieodgadnioną twarz. Pod tym względem stary „gulon“ był nawet miększy od niejednego rolnika, nieczułego na piękno przyrody, lecz patrzącego na swą ziemię, jak na warsztat. On lubił o wschodzie słońca iść równą miedzą przez pszeniczne łany, lubił szum deszczu w maju, lubił, siedząc na ławce przed swym domem, wpatrywać się w szkarłatną łunę zachodzącego słońca.
Ale z drugiej strony prawdą jest, że był człowiekiem niezmiernie nieużytym, zacofanym, bojącym się wszystkiego co nowe, samolubem, żyjącym tylko dla siebie i dla swoich. Opowiadano o nim, że sprzedaje stęchłą kaszę, stare nasiona, że się myli na swoją korzyść przy wydawaniu reszty, że mając przeszło sto morgów gruntu, na przednówku ćwierci żyta nikomu nie sprzeda. O tem, że to człowiek nieuczynny, słyszał też nieraz Zagórski od żony. Było też gorzej: Józefowicz nie chciał raz dać wiktu pięciu żołnierzom, którzy przybyli do miasteczka z komisją poborową, a których kilku zamożniejszych