Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aleśmy liczyli na dobrą wolę, na to, że tu ludzie pracować chcą, a tymczasem oni chcą tylko majątki zbijać — dlatego, proszę panów, abym skończył: Zbudować sokolnię, to rzecz bardzo łatwa! My ich mamy w Ameryce setki, a wystawiliśmy je sobie sami, lud roboczy. Ale tu? Niech panowie pomyślą — poco stawiać sokolnię ludziom, którzy jej nie chcą, którzy, gdyby ją wybudowano, woleliby ją zburzyć, byle tylko móc paść na tem polu gęsi, których w dodatku nigdy nie jedzą, a chowają je na pierze, ażeby mieć jaknajwięcej pierzyn i jaknajwięcej jaśków nakładać sobie na uszy!
Pan Uszko skończył, usiadł i przez chwilę panowało w klasie nieprzyjemne, kwaśne milczenie. Czuło się, że byłoby jeszcze dużo do powiedzenia i że niejeden miałby może ochotę czemuś zaprzeczyć, coś potwierdzić. Ale umysły prowincjonalne, umysły ludzi, żyjących w odosobnieniu, pracują powoli i nie są skłonne do zwierzeń. Kiedy milczenie zaczęło się już stawać nieprzyzwoitem, Pudłowicz zakonkludował:
— Więc na razie jest przynajmniej uratowany Sokół i jego grunt.
Tu, chcąc zmienić już temat, zwrócił się do siedzących w ciemnym kącie posępnych drabów.
— A wy coście są?
— My? Ady — sekcyjo zabawowo — w sprawie bolu strażackiego.
Goście, nie należący do tej sekcyji, ubrali się pośpiesznie i wyszli.
Noc była już ciemna.
Guloni poszli kupą naprzód.