Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mi ta, robić bede, jak zawsze... Ale nijakim członkiem być nie chce, żebyście mi nie wiedzieć co dawali... Wogóle całe nauczycielstwo musi se z tem przez jakiś czas dać spokój... Panowie wyobrażenia ni mocie, jak my teraz jezdeśmy pracą przeciążeni... Jo mam na trzy lata co robić!... Przecie sie ta szkoła z austrjackiej przerabia na polskom, trza sie mnóstwa nowych rzeczy uczyć... Więc, powtarzom — robić bede, ale do komitetu należeć nie chce!
A po chwili zabrał głos dziekan.
On ma też dość tego zawracania głowy, które ma się nazywać pracą społeczną. Chyba mu nikt nie zaprzeczy, że pracował dość. Stowarzyszeń różnych jest też w miasteczku nie mało, ale — co tu w bawełnę owijać — nikt w nich pracować nie chce. Było kasyno — czy kto do niego chodził? Urządziło się wszystko, najęło się mieszkanie, zebrało się jakieś graty, z ogromnym wysiłkiem zbierało się dzienniki, podsuwało się je ludziom pod nos — nikt nie chciał korzystać! Pan Ruszkiewicz podniósł, że jest w miasteczku dużo biedoty, chcieliśmy jej pomóc, założyliśmy Towarzystwo św. Wincentego a Paulo, któż w tem Towarzystwie pracuje: ja, ksiądz wikary, ksiądz katecheta z klasztoru i pan dyrektor Pudłowicz. A Towarzystwo popierania przemysłu koszykarskiego? A składnica miejska?
Dziekan przez długi czas wyliczał różne opuszczone i zaniedbane stanowiska.
Tu pan Uszko westchnął głęboko, jak w kościele i mówił dalej:
— Pocóżeśmy z Ameryki wyjeżdżali? Przecież każdy z nas miał tam swój zarobek. Gdybyśmy chcieli robić pieniądze, siedzielibyśmy cicho i już.