Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zimno, nie zimno, pani dała, kazała, ażeby pon wdział, mo pon wdziać. Prawdo jest, zimna dziś nimo, ale mróz wielki.
To mówiąc, ściągnął z siebie płaszcz i podał go Zagórskiemu. Zagórski bez szemrania już pozwolił się ubrać, wsadzić w sanki i przykrywać kocami i derkami. Rozbroiła go zupełnie serdeczna, prostoduszna życzliwość i troskliwość chłopca. Zadarmo tego nie robi, to prawda — myślał, kiedy chłopak pobiegł na stację po rzeczy — ale jest rad, że może mi oddać przysługę.
Nareszcie ruszyli.
— W domu u mnie wszystko zdrowe? — pytał Zagórski.
— Zdrowe.
— Nie przygodziło się co złego?
Janek odwrócił się i spojrzał na Zagórskiego zdziwiony.
— Złego? — zapytał. — A cóżby się u nas złego mogło stać?
I krzyknął na konia.

∗                              ∗

Minęli domy malutkiej osady, rozbite w pierwszym roku wielkiej wojny; wciąż jeszcze nieodbudowane. Błyskające złociście okienkami jak z miki, tonące całe w gronostajach, wyglądały niby chałupiny z bajki. Sączący się cicho z kominów blado różowy dym pośpiesznie mknął w górę i wsiąkał w błękit.
Zaczęli się piąć pod górę. Po lewej stronie drogi leżały głębokie, lodowato-niebieskie cienie, po