Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwolna fale Żółtego Morza zaczynają błękitnieć, aczkolwiek bynajmniej nie stają się spokojniejsze.Na horyzoncie zaczęło się pojawiać coraz więcej dżonek. Były to dżonki rybackie, pirackie lub przemytnicze; na którejże z nich mógł jechać nasz Męciński? Rozumie się, że na przemytniczej.
Sprawa jest prosta. Noc. Przemytnicza dżonka przybija gdzieś do jakiegoś zakazanego portu. Wielce usłużny i uśmiechnięty Japończyk prowadzi całe towarzystwo do zakonspirowanej chaty któregoś z rybaków. Światełko owszem jest, jest wieczerza, owoce, ryba mielona lub tarta, surowa, polana soją rzepa grubości ramienia, o której w Japonii się mówi, że gdy jest rzepa, nie ma chorób, może „sakie“, wódka z ryżu. Lecz to wszystko głupstwa, bo zbliża się moment męczeństwa.
W powietrzu jest odór zupełnie innego świata, a wzrok duchowy misjonarza widzi kłębowiska nieznanych zjaw i demonów.
Wzruszony przeczuciem męki wychodzi z chaty syn ziemi lubelskiej, matki lasów, wchodzi w las.Siada na pniu, aby pomyśleć. A wtem pięć głów z roziskrzonymi oczyma zaczyna krążyć dokoła niego, zgrzytając zębami. Krzyżem świętym odpędził je od siebie, lecz oto w tej chwili coś plunęło mu za kark, a gdy się odwrócił, ujrzał oplecionego do koła pnia jodły węża z pięciu głowami, który na niego pluł pięciu żądłami. Odszedł, a wtedy uj-