Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młody księżyk rozejrzał się mimo woli i wykrzyknął:
— Ot, macie! spójrzcie tylko w tę boczną uliczkę!
Uliczką szedł starzec z długimi włosami, tak zlepionymi kurzem i potem, że wyglądały jak kołtun.Długa broda opadała mu na piersi — to był cały jego strój. Poza tym był zupełnie nagi. Trzymał w ręce kij, do którego przywiązany był dzbanek żebraczy. I oto na jego widok kobiety wybiegały z domów i padając przed nim na twarze, całowały jego zakurzone stopy.
— A cóż to takiego? — zdziwił się Męciński.
— To jest ich fakir, ich święty człowiek, ich nauczyciel — odpowiedział księżyk — są to niewątpliwie słudzy szatana, albowiem nie znając Boga prawdziwego, dokonywają rzeczy niezwykłych. Są to adepci czarnej — magii!
— Albo raczej oszuści! — odpowiedział ks.Wojciech, który nie bardzo wierzył w czarną magię.— Ale to istotnie straszna rzecz. Czy sądzicie jednak, że ów parobek pięknie sobie postąpił?
— O, nie — odpowiedział młody jezuita.— Nic złego przecież nie ma w tym, że ludzie czują litość dla zwierząt. Ale nasi rodacy tu — to żołdacy, którzy wojują mieczem nie patrząc na to, że przez to marnują nam to, co my zdobywamy sobie słowem Bożym. W ich sposobie życia jest wiele rzeczy takich,