Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przeważnie z solonego mięsa, brak wody słodkiej lub też zła jej jakość; w lecie w dzień nieznośne upały, a w nocy przejmujące zimno, cisze morskie trwające nieraz i dwa miesiące pod słońcem podzwrotnikowym, „którego żar, wciągany przy oddechaniu przez nozdrza, dostawał się do głowy, skutkiem czego wszystko zaczynało się w niej gotować“; trąby morskie, korsarze, rafy, przed którymi podróżnicy drżeli; wreszcie dziwne stworzenia, ocierające się o boki statku, które podróżni brali za stwory nie z tego świata — wszystko to przygnębiało, przerażało, czyniło człowieka chorym, słabym i bezbronnym. Te okręty wraz ze swym brudem, szkorbutem i zaraźliwymi chorobami były istnymi pływającymi kloakami.
Na takim to statku puścił się w podróż Wojciech Męciński. Podróż nie udała się najzupełniej: okręt, dążący do Indyj, przeciwne wiatry i prądy poniosły na Atlantyk ku zachodowi i zaczęły go spychać na równik ku brzegom Brazylii. Można sobie wyobrazić, jakie przygnębienie ogarnęło pasażerów na widok daremnej walki załogi z wichrami i żywiołem. Z powodu braku odpowiednich urządzeń sanitarnych, a także z powodu złego jedzenia i złej wody, na statku wybuchła jakaś zaraźliwa choroba, prawdopodobnie dyzenteria i naturalnie szkorbut. Ksiądz Wojciech, który był trochę lekarzem, opatrywał chorych, leczył ich, spowiadał, przygotowywał na śmierć,