Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

, powagę żywiołowego istnienia i niewypowiedziany smętek. Gdy w taką noc zdaleka dolatywało skowyczące szczekanie fok, Paweł wzdrygał się, bo zdawało mu się, że to wołają go duchy morskie.
Póki rybakom powodziło się jako tako, załodze „Gwiazdy“ bieda nie dawała się zbyt we znaki. Ale gdy szproty zniknęły, niepokojone zbyt często powtarzającemi się gwałtownemi burzami, a śledzików nie było, nastały czasy bardzo złe nawet dla Helan. Nietylko nikogo nie mogli wspomagać, lecz sami potrzebowali pomocy.
Wówczas na pokładzie „Gwiazdy“ zapanowała przykra cisza. Wycieńczony Krauze ledwo snuł się po statku. Dla Pawła stary bosman miał zawsze jakiś kęs schowany, ale chłopiec najeść się tem nie mógł, sam zaś bosman głodował z wytrwałością bohaterskiego żołnierza, zamkniętego w oblężonej twierdzy — i modlił się. Gdy mu Krauze tłumaczył, że pilnowanie statku — cudzej własności — w tych warunkach jest niedorzecznością, gdy mówił mu, że wobec widma śmierci głodowej powinni sprzedać, co się da, opuścić statek i udać się na ląd, bosman nie sprzeciwiał się, pozwalał im odejść, dodawał jednak, że on sam zostanie, ponieważ wierzy, że Bóg pomoc ześle. O sprzedawaniu