przez zelinta. Słychać było, jak zelint sapie w nim i dyszy.
Rybak ścisnął bekę w garści.
— Człowiecze! — szepnął mu jakiś głos w duszy. — To stworzenie nie ma czem oddychać. Własnym tchem wychuchało sobie tę błonę, a prócz tego dziś wigilja Bożego Narodzenia, Bóg się rodzi!
— Sama skóra warta trzysta złotych, a cóż dopiero tran! A czy zła jest tłusta zelintowa wątroba? A czy mięso nie smakuje, jak „olowina“ (wołowina)? A czy zelint nie jest największym szkodnikiem rybaka? Czy nie przyciągnął tu, aby wyjadać nam nasze ryby?
Podpełznął bliżej, ukląkł i zamachnąwszy się beką, czekał.
W błonie znowu dało się słyszeć sapanie.
Beka świsnęła, cienka skorupa błony prysnęła jak szkło, i rozległo się głuche „chlup“, poczem beka zniknęła pod lodem ciągnąc za sobą naprzód już rozwinięty lejper, który rybak szybko popuszczał.
Po krótkim czasie błona już więcej lejpra nie wciągała.
A wówczas rybak przyniesionym „izaksem“[1] rozszerzył błonę i wyciągnął zelinta.
- ↑ Siekiera na długiem toporzysku do wyrębywania przerębli podczas zimowego połowu węgorzyków puckich na ościenie.