i wyprosić u nich lub kupić tanio kilkanaście funtów ryby.
Przy takiej sposobności Paweł widział się kilka razy z ojcem, który dowiedział się wreszcie, na jakim to statku synek jego służy. Stary odwiedził go nawet na pokładzie „Gwiazdy“. Sam okręt mu się spodobał, nie można się jednak dziwić, że warunki, na jakich się nań syn zaciągnął, nie zyskały jego uznania. W pierwszej chwili aż poczerwieniał z gniewu, nazwał Pawła głupcem, zagroził mu, że go z okrętu zabierze, i był zły. Porozmawiawszy w kabinie z Albertem Lizakowskim, wrócił na pokład uspokojony i z niemałem uznaniem dla tego przedziwnego męża. Wierność, wytrwałość, poświęcenie i prawdziwie marynarska ofiarność starego okrętnika wzruszyła go i trafiła mu do serca.
— Będzie, jak Bóg da! — myślał. — Ale Albert Lizakowski, to dobry człowiek i nikt tak, jak on, nie potrafi nauczyć chłopca służby na okręcie. A to najlepsza szkoła dla okrętnika. Kto się nie rozumie na wiatrach, nie zna na żaglach i nie umie sobie z niemi poradzić, ten nie jest okrętnikiem, ale parobkiem, który tylko myje dek i pucuje klamki u drzwi na sztimrze.
Wobec tego nietylko zostawił syna na pokładzie „Gwiazdy“, ale nawet przywiózł
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/32
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.