Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała dla odjeżdżających całe toboły z jedzeniem, bielizną, papierosami, ciepłemi derkami. Brali wszystko wdzięcznie i chętnie, ale już nie tak, jak dawniej, z pewnem zawstydzeniem. Traktowali ją niby młodszą siostrę z szacunkiem, serdecznie, lecz poniekąd zgóry.
Pociąg ruszył. Piloci, stojąc na stopniach wagonu, ukłonem wojskowym żegnali swego mistrza. Przesuwały się aeroplany, znaczone wielkiemi kołami w barwach narodowych — a na kołach tych widać było „totem“ patrola — śmigę.
Eskadra odjechała — siedmiu zacnych, kochanych chłopców odeszło.
W białej willi było po dawnemu rojno i gwarno, ponieważ patrol na wszelki wypadek od dłuższego już czasu uzupełniano nowymi skautami, wybranymi i przedstawionymi osobiście przez odjeżdżających. Byli to wszystko chłopcy tejsamej „rasy zdobywców“, żołnierze z temperamentu i upodobań. Zaruta czynny, energiczny, lecz wesół i pogodny, zajął się nimi z zapałem, trenował ich, uczył w ogrodzie „orła“ i woził ich ze sobą na lotnisko. Chłopaki były dzielne, zadzierżyste, o mocnych, bystrych oczach i mocnych sercach.
Po jakimś czasie zaczęły nadchodzić listy z eskadry „Śmigi Warczącej” — naprzód opisy życia na froncie, wesołe, żartobliwe, później — opisy walk, więc rozpraszanie kolumn w marszu, rzucanie bomb na ważniejsze punkty i „rejdy“ nad terenem nieprzyjacielskim, akcja wywiadowcza, wreszcie — boje pierś w pierś, strącanie nadół wywiadowców nieprzyjacielskich, czyli oślepianie wrogiej artylerji.