Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z komunikatów sztabowych wynikało, że wojna napowietrzna potęgowała się, wzrastała z dniem każdym. Przez powietrze płynęły falangi lotników w coraz to innym szyku wojennym. Wywiadowcy szli naprzód, za nimi lub nad nimi eskadra, złożona z aeroplanów bojowych, częściowo opancerzonych, potem — napowietrzna artylerja z bombami. Na wszelkich wysokościach rozgrywały się niewidziane dotychczas boje, a w nich wciąż odznaczali się wychowankowie Zaruty.
Pilota napawało to dumą, ale zarazem drażniło niewymownie. Kiedy siedząc przy śniadaniu i zajadając chrupiącą, dobrze wysmażoną, gorącą wędzonkę, czytał komunikat, zdarzało się, że wstawał od śniadania i już nie kończył. Widział swoich chłopaków wśród chmur, gonionych i napadanych przez wrogie aparaty, słyszał trzask karabinów maszynowych i nie mógł śpieszyć z pomocą. Nieraz prosił się, aby go puszczono na front lub aby przynajmniej szkołę jego lotniczą przeniesiono gdzieś bliżej frontu, ale ani jedno ani drugie mu się nie udało. Zato, widząc to jego podrażnienie i gorącą chęć wzięcia w akcji żywego, bezpośredniego udziału, komenda powierzyła mu niebezpieczne i trudne zadanie przewożenia daleko poza front nieprzyjacielski wywiadowców, których należało wysadzać nocą na odległych, samotnych pustkowiach. Po pewnym czasie trzeba było tą samą drogą wywiadowcę przewieźć z powrotem do kraju i wszystko to, połączone z wielu trudnościami i niebezpieczeństwami, a wymagające ogromnej zręczności i przytomności, do pewnego stopnia zadowalało żądzę