— No więc?
— Co do was jednak pragnąłbym, żebyście się ze swą decyzją na parę dni wstrzymali. Może mi się uda coś wymyślić!
— Co tu dużo wymyślać! — pokiwał głową Jurek. — Kto może karabin w rękach utrzymać, musi się iść bić.
— Zaczekaj-no! To wcale nie jest znów takie proste, jakby ci się zdawało.
— Bo poco nas wykręcać, ratować!
— Kto cię chce ratować? Ja? A mało razy latałeś ze mną, choć nikt ci nie kazał?
— Bo mnie pan brał!
— I sądzisz, że śmierć ci nie groziła?
— E, z panem! Z panem nic nie grozi!
— Dzieciak jesteś. Wiedz-że sobie, że zawsze grozi. Lecz choć wiedziałem, że cię biorę na swoje sumienie, sam cię namawiałem, żebyś ze mną leciał, bo chciałem ci pokazać to, co kocham i co kochać trzeba... Ale wiedz o tem, że gdybym ja był zleciał, tybyś to też życiem przepłacił. O, wy, naiwni chłopcy! Ja to przecie uczyłem was śmiercią pogardzać, nie widzieć jej wcale, a wy dziś mówicie, że was chcę oszczędzać! A czyż ja was oszczędzałem? Wychować sobie chciałem z was swoich następców — i to wszystko. A przecież wy wiecie, że, jeśli latać nie przestanę, prędzej czy później to jest śmierć! Kocham was bardzo, niewątpliwie, sami o tem wiecie, ale nie dlatego tylko, że ty, Janku, masz takie dobre serce, że Jurek nie kłamie, że Lolo jest tak czuły w sprawach honoru i nie dlatego, że wszyscy jesteście dobrymi chłopcami, ale ponieważ w każdym z was
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/73
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.