Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście. A czegóżbyśmy mieli szukać na ich ziemiach?
— Pewnie, że nie mamy tam nic do roboty. Więc — bronić się! A cóżeście tu uradzili? Bo nadarmo tu nie siedzicie...
— Postanowiliśmy zgłosić się do wojska.
— Wszyscy? Wszystkich nie wezmą.
— Kogo nie wezmą, ten zostanie.
— Tak. Ale co to znaczy — iść do wojska?
— To już do nas nie należy. Zgłosimy się, gdzie trzeba, a potem zrobimy, co każą.
— Tak myślisz?
Lotnik wstał i przeszedł się parę razy po werandzie, potem nabił sobie tytoniem fajeczkę, zapalił, usiadł na bujaku i kołysząc się zlekka, myślał, zapatrzony w lampę.
— Wasz zamiar jest dobry — zaczął mówić. — Jak wojna to wojna, bić się musi, kto może. Jednakowoż — jest mi to nie na rękę. Jesteście młodzi, zżyłem się z wami, otwarcie mogę powiedzieć — wychowałem was. A teraz mielibyście rozproszyć się mi i zniknąć w masie. Szkoda-by było.
— W takiej chwili nie można się oszczędzać, ani zważać na sentymenty! — odezwał się Lolo, z lekceważącym nieledwie grymasem zdziwienia unosząc brwi.
— Ech, rozumie się, ty jesteś znacznie większy bohater odemnie! — uśmiechnął się pilot.
— A co pan zrobi? Co pan zamierza? — zaczepił go Lolo trochę złośliwie.
— O mnie niema co gadać! Zaraz jutro zgłoszę się do dyspozycji władz wojskowych...