Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A tuż odezwał się jakby pomruk skauta, zapatrzonego w niebo, a potem głuchy jęk:
— Jeeezuus!
Zerwała się.
— Nie może być! Marjan! Marjan! Uważaj!
Jak kamień leciał w dół.
Wolała, jakby ją mógł słyszeć.
Czy usłyszał?
Aeroplan ześlizgnął się po jakiejś fali powietrznej, siadł na niej, a potem, planując, skierował się prosto ku aerodromowi.
— Coś się mu stało! — mówił chłopak zbielałemi wargami. — Teraz już nic, ale tam musiało mu się coś stać. A ja pani mówię, jak on lata, to trzeba uważać. Pani jest siostra, między wami są węzły... Jeśli go przez panią szatan kusi?... Ja się zaraz dowiem...
I już stał przy telefonie.
— Hallo... Lotnisko... Pokój pana Zaruty... Jurek? Hallo! Jurek? To ty? Co słychać? Nic? A, czekaj, ja rozumiem, nie wypada ci mówić. Więc okłam, ja zapytam, jeśli „tak“ powiedz „nie“... Bez wypadku... To dobrze... Nie chory? Nie?
— Pani brat zasłabł! — rzucił jej szeptem. — Co mówisz?
— Czy zażył krople? Niech go pan spyta!
— Czy zażył krople jakie, Jurek? Nie? — Zażył, proszę pani. — Czuwaj!
Zaniepokoiła się bardzo, lecz było to tylko znowu zwykłe, choć tak rzadkie omdlenie.
Od tego czasu jednakże. kiedy latał, modliła się.
Nie za niego — ale aby myśli złe i podstępne odpędzić od siebie.