Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




II.

Bezradna wbiegła za nim.
— Co ci się stało?
— Zasuń firanki — szepnął. — Prędzej! A teraz... na biurku stoi kryształowy flakonik... Po prawej ręce... Jest łyżeczka mała... Nalej... pełną łyżeczkę... i daj mi. Nie, sama, bo mnie się ręce trzęsą... Prędzej...
Kiedy podchodziła do niego z lekarstwem, był już napół omdlały; tyle miał przytomności, że otwarł usta. Jakie to krople zażywał, nie wiedziała, ale po ich zażyciu zamknął oczy i leżał przez jakiś czas bez ruchu, bez słowa.
Uklękła przy nim, pełna niepokoju wzięła go za rękę, wpatrzyła mu się w twarz.
— Bój się Boga, Marjanie!
Ścisnął jej dłoń, dając do zrozumienia, aby milczała.

Przyglądała mu się zaniepokojona, strwożona, pełna zdumienia. Mężczyzna wielki, rosły, mocny, leżał tu oto bezsilny i wyczerpany zupełnie a twarz jego, twarz męska, pełna woli i charakteru, miała teraz wyraz nieledwie dziecięcy. Takim widziała go, kiedy chorował jako młody chłopiec. I przyszło jej naraz na myśl, że, choć on dziś był już mężczyzną duszę miał po dawnemu dziecięcą.

10