Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, nie w tem rzecz... Tyś widziała — to był lot!
— Powiedziano o tobie, że jesteś artystą — lotnikiem. — Uśmiechasz się? Widać — zrobiło ci to przyjemność! Wiedziałam o tem, spodziewałam się tego. Co ci to, kochanie? Czy słabo?
Zaciężył jej bardzo na ręku.
— Och, istotnie, trochę mi słabo, Kasiu... Puść mnie, prędzej dojdę... Położyć się i... krople...
— Taki ty zawsze jesteś... Kiedy słabniesz, chcesz być sam, abyś nie zaciężył... Więc nie opieraj się na mnie, ale chodź prędzej... Ja też nie chcę...
Spojrzała, jak daleko jeszcze mają do celu, a potem obejrzała się, czy ich kto nie obserwuje. Oczywiście, obserwowali ich wszyscy.
Przyspieszyli kroku. Zauważyła, że brat jej bardzo zbladł. Na czoło wystąpił mu obfity pot, wargi zbielały.
— Co się z toba dzieje, Marjanie?
Nie odpowiadał. Już stał u drzwi. Stanął, ujął ręką za klamkę i przechyliwszy się trochę wstecz, stał tak chwilę nieruchomo. Spojrzawszy nań, zrozumiała, że gdyby klamkę puścił, padłby na wznak. Chciała mu pospieszyć z pomocą — kiwnął przecząco głową. Opanował się ostatnim wysiłkiem, otworzył drzwi i ruchem pełnym naturalnego wdzięku puścił ją naprzód. A potem wszedł, klucz w drzwiach przekręcił za sobą, chwytając się ściany nieledwie że wbiegł do swego pokoiku i padł na otomanę.



9