Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gicznej twarzy montera, z wysuniętą naprzód dolną szczęką i lśniącemi, błękitnemi oczami, jakby wchłaniającemi blask niebios.
— Ten człowiek kocha powietrze! — mruknął Burns, znakomity konstruktor angielski. — Jak Szkot kocha góry a Anglik morze, tak on kocha powietrze.
— Wszystkie jego ewolucje są ze sobą logicznie związane — stąd ich naturalność i proporcje, ich umiar. Patrzcie na to koło teraz — po „martwej pentli“ było wprost konieczne, znakomicie podkreśla jej patetyczną decyzję a zarazem tym majestatycznym lotem, tą okrągłą krzywizną mówi o opanowaniu aparatu przez lotnika i uspokaja nerwy widza. Zaruta to jedyny człowiek, który umie latać pięknie.
Tak mówił prezes aeroklubu.
— Oho! Już kończy! Za chwilę wyląduje! — zawołał monter, stojący niedaleko.
— Co on mówi? — spytał Japończyk stojącego obok siebie dziennikarza.
— Że Zaruta za chwilę wyląduje.
— A poczem on to poznaje?
— Ten lotnik bardzo kocha swoje miasto. Ile razy lata, zawsze na pożegnanie robi koło nad miastem, na znak czci i hołdu.
— A-ha, a-ha! — dziwił się Japończyk. — To bardzo ładne.

Istotnie, dwupłaszczyznowiec skręcił ku miastu, które widać było w kotlinie białe, łyskające ogniście oknami, rozzłoconemi przez popołudniowe słońce. Zieleń drzew starych i wielkich, o koronach gęstych, poważnych, przetykała ostro kan-

1*3