Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

glądali się przepięknym ewolucjom na wysokościach.
Zgromadzona na lotnisku publiczność, składająca się prawie wyłącznie z przedstawicieli świata sportowego, w całem znaczeniu tego słowa zasługiwała na miano wytwornej. Ludzie ci, między którymi było wielu członków różnych aeroklubów — widzieli już w życiu swojem niejedno lotnisko i niejednego lotnika. Byli wśród nich zapaleni zwolennicy lotnictwa, pamiętający prawie że pierwsze wzloty słynnych braci Wrightów w Paryżu, ludzi o duszach ptasich. Byli uczeni teoretycy, lub też zwolennicy sterowców, byli miejscowi i zagraniczni lotnicy, ale żaden z nich nie widział jeszcze nic podobnego. Rekordu żadnego w tych ewolucjach nie było, nie było też nic zasadniczo nowego lub nieznanego. Każdy z lotników miał mniejwięcej taką samą technikę latania. Ale tu było coś nieuchwytnego, jakaś jak gdyby poezja lotu, przedziwne, nieokreślone piękno, harmonja ruchów i zwrotów nadzwyczajna, płynność nieopisana lotu, wdzięk połączony z jakąś niezmierną łatwością, czy też radością.
— Zaruta jest artystą! — odezwał się naraz przewodniczący miejscowego aeroklubu, wysoki, dystyngowany pan z rasową twarzą i wstążeczką orderu w klapie.
— Ma świetną technikę! — rzekł po francuzku Yamato, lotnik japoński, mały, żółty, ubrany przez angieskiego krawca, lecz niezgrabny, o powolnych, łamiących się ruchach.

— Więcej. On ma talent! — rzucił przez zęby Dubois, lotnik francuski, człowiek o ener-

2