Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godnie, ośmielająco. Na frenczu jego lśniły epolety oficerskie i kilka małych wstążeczek orderów.
— Och, Janku, Janku! — wykrzyknęła Kasia i podbiegłszy ku niemu, uściskała go jak brata.
Delikatnie, z miłym, serdecznym uśmiechem ujął ją za rękę i pocałował.
W salonie aż ciemno się zrobiło od wysokich, smukłych figur młodych pilotów.
Ale Marjan nie zapalał światła.
Usadowił Janka na fotelu, przy oknie.
Stanęła przy kalece Kasia.
Piloci, milczącem półkolem, stanęli dokoła nich. Przypadkiem eskadry trzymały się razem. W środku eskadra frontowa — oficerowie bojowi z orderami na piersiach. Po lewej stronie niedaleko Zaruty jego młoda eskadryla, triumfem swych młodych zwycięstw i bojów rozpromieniona, po prawej najmłodsi, pełni szacunku i podziwu dla bohaterów.
Janek spojrzał w okno, przez które widać było czarne już kontury parku z wąskim pasem blado-żółtego lśnienia słonecznego nad drzewami.
I panowała przez chwilę cisza zupełna, bo zrozumiano, iż cudem uratowany od śmierci młody inwalida wita się z tem, co najwięcej ukochał.
Ale uroczysty ten nastrój trwał zaledwie mgnienie oka. Pierwszy Janek poprosił, by zapalono światło, bo chciał zobaczyć, czy się co w domu nie zmieniło, chciał się dobrze przyjrzeć Kasi, Marjanowi, kolegom. Trysnęło z lamp szklanych białe światło, poweselał salon, rozgadali się piloci.
A najweselszem był Janek. Nie myśląc wcale o swem kalectwie, żartował i bawił się znakomicie,