Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiwali z nich młodzi mężczyźni w wojskowych mundurach, wesoło wyjmowali z samochodów paczki, skrzynie, kosze... Ktoś wbiegł do przedpokoju. Rozległ się tupot licznych kroków i nagłe wpadła do salonu gromada czerwonych z radości, rozradowanych chłopaków.
— Panno Kasiu! Panno Kasiu! — wołały młode, wzruszone głosy.
Zbladła z radości i najchętniej byłaby się w ciemnym jakim kącie skryła, aby im nie pokazać wzruszenia. Odezwać się nie mogła, tak ją płacz za gardło trzymał — zaś oni, nie rozbierając się nawet z płaszczów ani z lśniących kubraków skórzanych, otoczyli ją kołem, w wielkie, potężne dłonie biorąc jej rączki malutkie.
— Więc przyjechaliście wreszcie! — wyjąkała — Moi złoci, moje biedaki! Moje skauty!
— Przyjechaliśmy i teraz my przywieźliśmy pani różne dobre rzeczy! Pamięta pani, jak nas pani na front wyprawiała?
— Nieszczęsny front! Lolo i Jurek zginęli...
Rozpłakała się.
— Cześć poległym! — rzekł któryś a chłopcy wyprostowali się poważnie.
W przedpokoju dał się słyszeć stuk.
Marjan mówił:
— Powoli, pozwól, pomogę ci...
— Żeby się nie przelękła — odpowiedział czyjś głos.
— Dajże spokój! Przecie to moja siostra.
Prowadzony przez Marjana w otwartych drzwiach stanął Janek na kuli. Był trochę blady, ale stał wyprostowany hardo i uśmiechał się po-