Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo miłe i piękne wspomnienie! — rzekł pan Piekarski, który jeszcze nie wyszedł — I nie takie nietrwałe, jakby się zdawało... Zapach zostaje w duszy nieraz na całe życie...


XVI.

Mrozów silniejszych w lutym nie było, ale wichry wyły wciąż, zimne, posępne.
Polata czuł się przygnębiony.
Nie spowodu Lali. Wprawdzie wciąż jeszcze zdawało mu się, że ją kocha i że z jej przyczyny jest nieszczęśliwy, ale Lala była daleko i nie dawała znać o sobie, tylko czasem jakąś ozdobną kartką z wykrzyknikami, zresztą bez treści. Przygnębiała go zima, szara i wyjąca wichurami boleśnie i, zdawało się, beznadziejnie. W alkierzu było zimno, karmiono wieszcza też nie nadzwyczajnie, z ludźmi przestawał mało i nie wiedział, o czem z nimi mówić. Zbliżył się do niego trochę Jeleń.
Poeta nie znał wsi wielkopolskiej i w podziw wprowadzała go jej trzeźwa twardość. Ludzie, którzy bardzo wiele wymagali od siebie, dla siebie wymagali niezmiernie mało. Żyli oszczędnie, prawie biedno, rzadko gdzie była w śpiżarni kawa, używana zresztą od święta, poprzestawano rano i wieczorem na powarce lub polewce z mąki i z mleka. Ale jakoś żyli. Nie było widać na ulicy