Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może pan do Warszawy napisać, że te ich książki to dla nas — nic! Zupełnie — nic!
Polata, zdumiony, siedział i przyglądał się prostym, rozumnym, twardym twarzom tych polskich chłopów. Zrozumiał, że im nie można dać do czytania tych miejskich — romansów — plotek — bzdur, że jeśli zamierza się im coś powiedzieć — to trzeba mieć coś do powiedzenia i trzeba to wypowiedzieć rozumnie, bo dla tych poważnych, prawdziwych, mocnych ludzi książka nie jest narkotykiem czy namiastką życia, lecz wydarzeniem prawdziwem.
— Jest nas, chłopów, conajmniej 80 procent ogółu ludności! — odezwał się młody mężczyzna o piersi, która śmiało mogłaby nosić pancerz Zawiszy Czarnego — Pełnimy swe obowiązki obywatelskie, pracujemy, żyjemy, a literatura nasza nie daje nam nic, nie pracuje dla nas, nie zna nas.
— No, tak, proszę panów! — mięszał się Polata coraz bardziej — Ale kultura, zwłaszcza niezmierny rozwój techniki, daje nam tyle nowych podniet i możliwości. Trudno się oprzeć tym pokusom! Cóż tu, na wsi, gdzie ludzie żyją jak w czasach przedhistorycznych —
— O, to pan się bardzo myli! — przerwał olbrzym — Wieś ma bardzo żywe stosunki z miastem, nie jest bynajmniej zacofana.
— Zaraz, panowie! — przerwał znów Polata — Aby wam dać odpowiednią książkę, trzebaby ją napisać o wybitnych, poważnych ludziach