Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy tak mówiła, brwi uniosły się jej nieco ironicznie wgórę, twarzyczkę ożywił dobrotliwy uśmiech, a oczki patrzyły sprytnie i wesoło. Miała lekkie, szybkie, ptasie ruchy i była po dziewczęcemu zwinna. Nie miała bynajmniej przygnębionej miny starej panny, zamkniętej w zimnych murach ponurego klasztoru.
Polata nie był nieśmiały z ludźmi, rozmawiał chętnie i umiał rozmawiać, tu jednak nie wiedział, w jaki sposób rozmowę zacząć i o czem mówić. Te kobiety, z któremi w swym świecie artystycznym obcował, żyły niby swą sztuką ukochaną czy literaturą, jednakże, oczywiście, miały i poza tem część swego życia, możnaby nawet powiedzieć — najważniejszą, to jest miłość, której sztuka zastąpić im nie mogła. Ta zakonnica tu oddała się swemu powołaniu bez reszty, była człowiekiem nie połowicznym, lecz jednolitym — a z takimi ludźmi poeta mówić nie umiał. I taksamo nie umiał mówić ani z chłopem, ani z pilotem naprzykład, zawodowi swemu naprawdę oddanym, ani z żołnierzem, ani z politykiem, ani z uczonym, wogóle z żadnym człowiekiem, który naprawdę coś umiał lub naprawdę poważnie żył, przedewszystkiem zaś z nikim, kto nie obracał się w jego sferze.
Ale, ośmielony wesołą miną siostry Eupraksji, przecie zadał jej jedno pytanie:
— Siostrze w zakonie nie tęskno do życia?