Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wyjeżdżam nagle, kochany panie — rzekł serdecznie Polata — i nie opuszczam was. Muszę wyjechać, bo chcę się poważnie wziąć do pracy, a w tym celu trzeba mi koniecznie rozejrzeć się w stosunkach i porozumieć się z ludźmi.
— A cóż to tak wielkiego i poważnego drogi mistrz zamyśla? — zapytał z uśmiechem pan Piekarski.
Młody człowiek pomyślał chwilę, a potem zaczął mówić:
— Widzi pan, sprawa jest taka: Przeszedłem tu jedną z najcięższych zim, jakie kiedykolwiek przeżyłem. Cóż? Jestem wychuchanem dzieckiem miasta! Dla mnie zima to był ciepły, wygodnie urządzony pokój i — sezon, to jest — premjery, koncerty, bale, karnawał, duszne restauracje i kawiarnie, elegancki smoking na jedwabiu. Tu pierwszy raz zaznałem srogości i surowości życia. Nanic się zdała ciepła pyjama, trzeba było marznąć, trzeba było żyć życiem takiem, jakiem ono było, bo nic nie dało się zmienić ani poprawić. Ale tu jest jeszcze znośnie i twardy człowiek przetrzymać to może, lecz tam, gdzie kultura mniejsza a ubóstwo większe, gdzie niema czem palić i niema co jeść, a mrozy wielkie —
Tu Polata przerwał, zapalił papierosa i patrząc w dym, sączący się zwolna wgórę cienkiem pasemkiem, mówił dalej:
— Zresztą — to nie to. Chłodne, źle opalane izby, kuchnia, w której ciągnie po nogach,