Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kasieńka zmięszała się.
— Ale pan sam pisze asonancjami! — próbowała się odciąć.
— Asonancje są ładne! — przyznał Polata — Z tego jednak nie wynika, żeby szlachetne rymy Słowackiego i Mickiewicza miały „trącić naftaliną“. Ale, o ile sobie przypominam, mówiła pani, że ma do mnie jakiś interes. O cóż chodzi?
— Czy nie mógłby mnie pan tych asonancyj nauczyć? — zapytała panienka.
Poeta roześmiał się.
— I owszem! — odpowiedział.
— Będę panu bardzo wdzięczna! — ucieszyła się panienka.
— Sprawa zupełnie prosta: Jak pani zrobi zły rym, ma pani dobrą asonancję.
Pan Piekarski parsknął śmiechem.
— Znakomita recepta! — rzekł z uznaniem.
Panna Kasieńka milczała.
— A drugi interes? — pytał Polata — Pewnie wierszyk, nie?
— Nie, nie wierszyk! Druga sprawa jest taka: Jak pan wie, urządzamy przedstawienie w Zakładzie. Tatuś mówił, że pana kabarety i dancingi warszawskie zmęczyły, a tu rozrywki godziwej pan nie ma. Otóż, ponieważ tatuś jest, rozumie się, zaproszony, a pan jest tatusia przyjacielem, więc ja poprosiłam Siostrę kierowniczkę, żeby mi pozwoliła i pana zaprosić. No, i teraz zapraszam