Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ano nic. Cóż ma być? Pewnie już nie żyje, skoroś go pan zabił, a wobec tego niema o czem gadać.
— Tak pan to lekko bierze?
— Czemu nie? Zdarzy się przecie człowiekowi człowieka zabić. Człek krucha rzecz. Ja, mój panie, znam człowieka, który za to wielką sławę między swymi ma, że trzydziestu sześciu ludzi własną ręką zabił.
— Trzydziestu sześciu ludzi? — zdziwił się oberżysta — I chodzi żywy?
— I wielką sławę z tego ma między swymi! — powtórzył poeta — Pewien oficer.
— A, oficer! — skrzywił się pan Brat.
— Trzydziestu sześciu ludzi własną ręką w ręcznym boju zakłuł albo zarąbał.
— Naraz?
— Nie, w różnych bitwach, gdy wojsko szło na bagnety.
— Na wojnie wolno — mruknął szynkarz.
— I bez wojny ludzie się codzień katrupią, aż miło! Gazety pełne tego!
— Sądy wieszają.
— Jak kiedy. Różnie bywa.
— Zresztą — sąd! — pan Brat wzruszył ramionami — Sumienie, Bóg!
— A tak, to najważniejsze! — przyznał Polata — Ale od tego jest tu ksiądz i konfesjonał. O żadne morderstwo, naturalnie, pana nie podejrzewam. Są to oczywiście żarty.