Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Piekarski, zdumiony, pokręcił głową.
— Zacznę cię lansować — opowiadał dalej Polata — zrobisz z moją pomocą — niby jej, Lali — parę dobrych rzeczy, zarobisz kupę pieniędzy, staniesz się sławny, a wtedy — może się i pobierzemy.
— Panie Polata! — przerwał mu emeryt — Wierz mi pan — Lala pana nie zawiedzie! Ona napewno zrobi to, co mówi! Zrobisz pan karjerę, majątek i będziesz pan mógł też przy swem dobrem, szlachetnem sercu dużo dobrego ludziom zrobić! Tam potrzeba dobrych ludzi, w tem kinowem piekle! Może pan i nad Lalą czuwać, podtrzymać ją w słabej chwili — nie, nie! Co ja mówię! Przecie ja pana obrażam! Nadworny poeta —
— Hrabiny Lali Kallipygos! — roześmiał się Polata — To się panu udało!
— Więc — zaczął starszy pan — Co pan zrobi?
— Widzi pan. Jestem tu. Zmęczony, zbrukany trochę, ale mimo wszystko ja — Teodor Polata, który się nie sprzedał. I nie uważam tego za żadne bohaterstwo. Nie mogę inaczej.
— Czy aby pan jednak nie palnął głupstwa? — zastanawiał się pan Piekarski — Przecie tego, co panna Lala — pardon! — hrabina Gordon mówiła, nie można brać dosłownie. Toż to może nawet dziecko jeszcze.
— Dlatego też musi się ją brać dosłownie! — rzekł Polata — I dlatego można być pewnym, że