Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chę tłusto połyskującej, dużej i nieco mongolskiego typu skutkiem wystających kości policzkowych i grubych, pospolitych warg. Twarz ta była w źle oświetlonej sali tem wyrazistsza, iż wszystkie cienie i fałdy zarysowały się na niej mocno i czarno. Młody mężczyzna był w eleganckiej pyjamie z miękkiego, ciepłego, brunatnego sukna z wyłogami z bladobłękitnego jedwabiu, a na nogach miał domowe pantofle z czerwonego safjanu.
— Dobry wieczór panom! — przywitał się grzecznie poeta — Och, zimno tu! Jak pan tu może cały dzień wysiedzieć, panie gospodarzu! Prawda, siedzi pan przeważnie w kuchni. Jak ciemno na dworze! — dodał, zaglądając w okno — Nigdzie ani światełka, a przecie tam po drugiej stronie ulicy jest dom. Czyżby ludzie już spać się pokładli?
— Siedzą w kuchni, od tyłu — wytłumaczył oberżysta.
— Ciche chaty wieśniacze! — zaczął mówić poeta z pewną ironją — Gdy się wieczorem przejeżdża przez wioski koleją i gdy się widzi światełka żółte w chatach, miło pomyśleć, jak cicho ludzie w takiej wiosce żyją, i zazdrości im się spokoju... A tu tymczasem — brat na brata bij-zabij, siostra na siostrę, córka na matkę, syn na ojca... Nienawiść, zawiść, zazdrość, niedosyt życia, marnowanie się, męka — i bieda.
Odwrócił się od okna, szybkim krokiem podszedł do bufetu i rzekł: