Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XLI.

— Czekaliśmy tak może z dwie godziny — może więcej — a, tam trzeba zawsze umieć czekać! — różne dzwonki, wreszcie — dzwoni Lala. Co? — „Już!“ Prosi do „Europy“ na obiad. Jedziemy. Rozumie się — gabinet, stół zawalony zakąskami, kawior, cholery różne, wódki swoje i zagraniczne, jakieś dwie damy, Rosjanki, jakiś emigrant rosyjski taki sobie, wreszcie Lala — w siódmem niebie, skry z oczu się sypią, różana jak jutrzenka, szczęśliwa.
— Spełniło mi się dziś jedno z moich marzeń! — szepnęła mi, gdy się z nią witałem.
— Jakie? — pytam.
— Zaraz się dowiesz.
Po wódkach — dużo! dużo! dużo! — i zakąskach siadamy do stołu, a tu Lala, ledwo zaczęliśmy obiad, każe podać szampana. — Na radosną nowinę! — powiada. — A cóż to za nowina? — pytamy. — Szanowni panowie, mam zaszczyt oznajmić wam: — Jestem wdową! — Wdową? Nigdy nie była mężatką! — Więc to stypa? — pyta ktoś — Tem lepiej, pić będziemy — na zdrowie pięknej, uroczej, naprawdę wesołej wdówki.
— A jakże ona mogła owdowieć, skoro nie była mężatką? — zdziwił się pan Piekarski.
— Otóż właśnie! — roześmiał się Polata — Niech pan sobie wyobrazi: — Wzięła ślub z ko-