Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może być woda sodowa z whisky oryginalną. — Niech będzie!
— Jednak ludzie mają pieniądze!
— Mają, panie, mają, nawet dużo pieniędzy, ale jacy? Pije się u nas najdroższe wina, likiery zagraniczne, nosi się bardzo drogie suknie, całe masy klejnotów, ale kto to nosi? Nie zwracałem na to przedtem uwagi, nigdy nie myślałem... Ludzie płacą rachunki po kilkanaście i kilkadziesiąt tysięcy za noc!... Pomyśl pan — po kilkadziesiąt tysięcy za jedną noc! I płacą — bez westchnienia, bez skrzywienia się, bo im to nie robi najmniejszej różnicy! Nie dziwię się — jabym też płacił, jakbym miał! Nie chcę, nie chcę sądzić ludzi, drogi panie, ale — przy tem naszem naogół dziadostwie — i to nie! Niech on wyda, jak ma; lepiej, że wyda, niż żeby dusił w banku; ale dokąd te pieniądze idą? Zresztą — co ja wiem! Nie chodzi mi o pieniądze... Ale jest w tem wszystkiem coś bezczelnego, coś oburzającego, nie, obrażającego... Taki Robisz, naprzykład, panie drogi! Zupełne nic, zero, — po kilkanaście tysięcy miesięcznie zarabia i mało mu! Inna — tańczy, to jest — między nami mówiąc — wypina się, bo co to za tańce! — w tych samych pretensjonalnych pozach od dwudziestu lat — dziesiątki tysięcy miesięcznie, „diva“ — „boska!“ Za co to wszystko? Głupie, panie, głupie — że coś okropnego! — Ale to tylko tak mówię. Siedzę tedy w mieszkaniu Robisza, piję