Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To pragnął jej powiedzieć. Musiał. I bardzo chciał, aby w to uwierzyła. Ona do pewnego stopnia może nawet i uwierzyła, snać jednak zrozumiała inaczej, po swojemu, bo znowu uśmiechnęła się do niego, zaś pan Piekarski dodał:
— Pan, mówiąc o nędzy, natrząsa się z niej tylko. Cóż pan o niej wie? Życie pan dopiero zaczyna. Nie układa się panu tak, jakby pan chciał? To może być chwilowo nieprzyjemne, zwłaszcza, gdy młody, samotny człowiek nudzi się na wsi, nie ma kawiarni ani odpowiedniego towarzystwa, ale —
Pan Piekarski moralizował, „ale“ — młodzi ludzie go nie słuchali.
Zato, kiedy się rozstawali, Kasieńka zwróciła się do Polaty.
— Coś panu powiem! — rzekła energicznie — Mam lekarstwo na ten pański smutek!
— Naprawdę, córuś? — wykrzyknął pan Piekarski — Możebyś i mnie dała receptę na ten cudowny środek. Mnie też niezawsze wesoło.
— Tatusiowi nie pomoże! — odpowiedziała panienka poważnie — Kiedy byłam małą dziewczynką, tu, tak przed jakiemi trzema — czterema laty, sama, wśród obcych, o tatusiu nieraz przez długie miesiące nic nie wiedziałam, bywało mi strasznie smutno, tak smutno, że nie potrafiłabym tego nikomu powiedzieć!
— Nie mów, dziecko! — błagalnie rzekł pan Piekarski.