Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — to nie, obejdzie się! Nie trzeba się zaraz tak obrażać! Wiem, że pańska wielka Muza — a my —
— Panno Kasiu! Niech pani nie będzie złośliwa i niech pani mi, proszę, uwierzy, że naprawdę, ale to naprawdę bardzo mi przykro, iż ta moja wielka — jak pani powiedziała — i do tego Muza! — nie jest w stanie zdobyć się na dobry pomysł imieninowy i to w dodatku — dla miłych, młodych i ładnych panienek. Powinienbym — a nie potrafię. Jakiż program?
— Będzie się pan śmiał.
— Nie będę się śmiał! — prawie gwałtownie zaprzeczył wieszcz — Ach, przepraszam panią, pani nie wie, nie może zrozumieć — tej — tej — tej bezsilności — tej nędzy!
Tu Polata stanął, spojrzał na pana Piekarskiego i rzekł z gorzkim uśmiechem:
— Żongluję słońcami, światami i księżycami — pańska córeczka prosi mnie o malutki promyczek słońca — mogę jej dać światło „jupitera“, ale słońca — ani nawet niteczki, choćby cienkiej jak pajęczyna.
— Zły humor! — odparł spokojnie pan Piekarski — Przejdzie!
Panienka spojrzała na poetę z zaniepokojeniem, z żalem, z współczuciem.
— Czy pan dostał może jakie przykre wiadomości? — zapytała po chwili.
— Przykre wiadomości? Dlaczego?