Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wnikliwie ale łagodnie, uprzejmie odzywał się na wieży kościoła dzwonek, wzywający na nabożeństwo poranne.
Wieś wogóle żyła religijnie, bez bigoterji, bez świętoszkostwa, lecz nabożnie.
W Polacie coś jakgdyby zaczęło odnajdywać grunt pod nogami.
Przypomniał sobie, że jest Wielki Post i że wkrótce już nadejdzie Wielki Tydzień.
— W Polsce, gdziekolwiek się jest, zawsze się to jakoś odczuwa! — myślał o okresie Wielkiego Tygodnia — Czy się chce, czy nie — zawsze! Jakgdyby jakaś ciepła fala ducha szła przez cały kraj. Nigdy nie można całkowicie zapomnieć, że to okres pokuty, żalu za grzechy i nadziei na odpuszczenie, zmartwychwstanie. Sama wiosna zdaje się to przypominać.
Młody człowiek stanął nagle na szosie, stuknął się w czoło (miał odwagę gestykulowania i mówienia głośno do siebie) i rzekł:
— Słuchaj, poeto, artysto! Człowieku, który masz prawo wierzyć i czuć — bo uczonym niezawsze wolno — dlaczego ty nie chcesz wierzyć i czuć? Różni żydzi, byle kantory z małomiasteczkowych bóżnic czy z szkół rabinackich, wdzierają ci się na twój teren i w asonancjach obrabiają ci na swój cebulowy sposób twoich własnych świętych. Ci ludzie nie wierzą, lecz szukają dla pustych swych serc a także dla powodze-