Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle zerwała się marcowa burza z wyciem rozpętanego wichru, z warczeniem gromów nad lasem, z dudnieniem całego domu i z brzęczeniem szyb za okiennicami.
Polata jednak, napół przytomny z ciężkiego snu po wódce, myślał, że to horda szatanów śmieje się za oknami z jego miłości, z jego wiary w siebie i w swoje siły i — z jego w siebie niewiary i słabości.


XXXIV.

Poeta wstał na drugi dzień spokojny, z słabym tylko szmerem w głowie, przypomniał sobie hałas w nocy, ale od jednego spojrzenia w okno domyślił się, że to była burza; wogóle nie przejmował się nocnemi przywidzeniami, choć — jako wrażenie pozostał mu w uszach piekielny chichot, przykry, dziki, szyderczy. Ani na chwilę nie wątpił, że to był wicher, jednakże — wspomnienie silne w duszy zostało.
— Nie jestem święty — żartował z siebie — więc nie zasługuję na tak wielkie względy szatańskie. Djabli mają coś więcej do roboty, niż wyprawianie serenad pod memi oknami. Ale — zapamiętamy to sobie. Nigdy więcej ani nawet w myśli Kasieńce żadnej krzywdy — ba! — przedewszystkiem ani nawet w myśli... Jeśli się nie umiem modlić, nie będę przynajmniej bluźnił.