Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścian i pracować na powietrzu, w pieszczotliwym wietrzyku, w blasku słoneczka złotego, na łonie ziemi.
Co za rozkosz! Przedpołudniowa cisza słoneczna, uroczysta, kojąca — i myślenie swobodne a dobrotliwe, z najlepszych głębin duszy pochodzące — jasne, jak pulsujące fale światła — uśmiechnięte — przy akompanjamencie gruchania gołębi, upartego, miarowego, rzeczowego gdakania jakiejś kury i metalicznego chrzęstu piły, tnącej drzewo...
O czemże myśleć?
O błękicie niebieskim?
O błękicie — niekoniecznie. Ale można myśleć o czemś równie pięknem i równie nieuchwytnem, o czemś, o czem można tylko myśleć, nic więcej. Naprzykład — o Kasieńce.
Myśl o niej nawiedzała poetę coraz częściej. Nawiedziała — nie „prześladowała“, jak się w tych wypadkach zwykło mówić. Ona, Kasieńka mała a mądrala wielka, była przyczyną, dla której Polata tak się śpieszył z wykończeniem zamówień, jej poświęcone było „bezpłatne i bezinteresowne“ myślenie. Zatem teraz, gdy już mógł sobie na to pozwolić, myślał o tym wdzięcznym, szesnastoletnim podlotku całemi godzinami, ale ta myśl nie „prześladowała“ go, lecz przeciwnie — wyzwalała, uwalniała od uczuć przykrych i upokarzających, robiła go lepszym i prawdziwym, napełniała serce jego żywą, twórczo tętniącą rado-