Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z radosnym uśmiechem zapytał:
— Śnisz wraz ze mną, jezioro modre?
Świat stanął w błękitnych ogniach.


XXVI.

W sobotę wieczorem pan Piekarski wyjął z komody swoje granatowe świąteczne ubranie, krawat czarny ze srebrem, czystą bieliznę, kołnierzyk, wszystko przygotowywał, obejrzał, rozłożył, aby mieć pod ręką, aby się godnie przedstawić w Zakładzie na mszy świętej. Chodził do Zakładu na mszę co niedzielę i uważał to sobie za zaszczyt i za największą przyjemność. Już w sobotę wieczorem o tem myślał i z tą myślą zasypiał.
W niedzielę rano wstał, ubrał się pośpiesznie, lecz starannie, wypił szklankę mleka, i wyczekawszy godzinę, aby nie przyjść ani za późno ani też zbyt wcześnie, uroczyście nastrojony i z pogodną twarzą pomaszerował do Zakładu.
Dzień był trochę chłodny, lecz piękny, słoneczny i niebieski, suchy. I szosa była sucha, co pana Piekarskiego uradowało, bo z choremi nogami trudno mu było chodzić po błocie. Szedł tedy uśmiechnięty i, jak zawsze, gdy miał zobaczyć córeczkę, onieśmielony.
Po drodze myślał, jakie to jednak błogosławieństwo i jaka łaska Boża, że znalazła się święta kobieta, która ten zakład stworzyła, i że jego