Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —

Pod oknami kilkutorowy plant kolejowy, po którym co pięć minut pędzi „express“ w stronę Jokohamy lub zpowrotem, dalej długa, równa ulica słabo oświetlona, a na jej końcu, czarne w księżycowem świetle, kominy fabryk.
A tylko z niedalekiej, ciemnej i wąskiej uliczki dolatuje, jak ćwierkanie świerszcza, ciche i smętne pobrzękiwanie japońskiej gitary.

A giejsze?
Czy są jeszcze?
Rozumie się — marzyłem też o tej bajecznej dzielnicy, tyle razy i tak czarownie malowanej przez Hokusata. Jakżem się cieszył na te herbaciarnie iluminowane różnobarwnemi lampjonami i na te przecudne, śpiewem i komplementami wabiące przechodniów śpiewaczki w strojach jak z bajki, kwiatom żywym podobne. — Josziwara nazywa się ta dzielnica ongiś miłości i pojedynków, pocałunków i śmierci...
Niestety! Odkąd nastała w Tokio nowoczesna policja, Josziwara jest wprawdzie i giejsze w niej są, ale poezji już niema. „Keisatsu damedesu!“ (japońska policja oszalała!) — wykrzyknął kiedyś Lafeadio Hearn na widok modernistycznych reform, zaprowadzonych przez policję. Ale policja estetyką się nie kieruje i okrzyk Hearna jej nie wzruszył.
Josziwara jest, ale dawnego życia w niej już niema. Jest to taka sama dzielnica, jak inne. Zamiast lampjonów, płoną przed domami lampki elektryczne do wyłupionych rybich oczu podobne. Herbaciarnie są, ale zamiast żywych i śpiewających kwiatów przed niemi, wystawione są na pokaz — fotografje, jak w naszych tynglach lub i gorzej. Nic zajmującego.